1. Pierwsza Przygoda Pana Samochodzika

Zgodnie z zapowiedziami, pierwsza recenzja traktować będzie o książce „Pozwolenie na Przywóz Lwa”, obecnie szerzej znanej pod tytułem „Pierwsza Przygoda Pana Samochodzika”, autorstwa Zbigniewa Nienackiego. Pozycja to dość leciwa, bowiem wydana po raz pierwszy w roku 19611. Niedawno ukazało się wznowienie w ramach serii „Klub Książki Przygodowej” wydawnictwa „Edipresse”. O samym wydaniu wspomnę jeszcze później. Na razie dość powiedzieć, że to dość typowy paperback średniej jakości.

O co chodzi w „Pozwoleniu…”

Tytułowy bohater, dziennikarz jednej z warszawskich redakcji, znajduje kartkę ze starej książki. Według niej, w siedemnastym wieku, cesarstwo Chińskie wysłało do miejscowości Ałbazin list z żądaniem poddania się, napisany w językach mandżurskim, mongolskim i – polskim. Zaciekawiony, gdzie właściwie leży Ałbazin i czemu Chińczycy pisali po polsku do jego obrońców, rozpoczyna poszukiwania. Prowadzą go one w różne zakątki Polski, a nawet – świata…

Książka jest swego rodzaju zapisem tego „dziennikarskiego śledztwa”, prowadzonego na kilku płaszczyznach. Oprócz odkrywania położenia Ałbazina i jego losów znajdziemy w niej zatem historię zbrodni związanej ze skarbem tam ponoć ukrytym, a także różnorodne obserwacje ludzkich zachowań i postaw.

Czym jest tytułowe „Pozwolenie na przywóz lwa”? Najlepiej przedstawia to jeden z bohaterów powieści:

Wszystko to, co piszesz i co zazwyczaj przeżywasz, podobne jest, nie obraź się, do tekturowej gry, którą posiadałem w dzieciństwie. Gra ta nazywała się: Pozwolenie na przywóz lwa.

Uczestnicy gry postanawiali sprowadzić lwa. Żywego, prawdziwego lwa. Ale przywóz lwa nie był łatwy. Żądano specjalnych kwitów, zaświadczeń, opłat. Piętrzyły się coraz to nowe przeszkody i trudności. Jeśli rzuciło się kostkę szczęśliwie, pionek – czyli grający – wchodził do gabinetu wysoko postawionych osób i uzyskiwał potrzebne zezwolenie. Jeśli zaś rzuciło się kostkę nieszczęśliwie, okazywało się, że znów brakuje jakichś papierków, albo że na morzu rozszalała się burza i statek ze lwem o mało nie zatonął.

Istniał w tej grze niebezpieczny punkt: gdy pionek nań trafił, lew umierał na zaraźliwą chorobę i wszystko należało zaczynać od początku. Ale istniało także i inne miejsce. Grający łączył się telefonicznie z samym premierem, a ten wspaniałomyślnie zezwalał na przywóz lwa. I odtąd nie było żadnych przeszkód. Gra kończyła się zwycięsko.

Moje wrażenia z lektury

Przyznam się, że do książki podszedłem z dużym entuzjazmem. Od młodości bowiem zaczytywałem się w powieściach z cyklu „Pan Samochodzik”. W dzieciństwie posiadałem tylko kilka pierwszych tomów. Na szczęście – odkryłem bibliotekę i tam mogłem uzupełnić braki. Natomiast tej konkretnej pozycji nie znalazłem i mogłem się z nią zapoznać dopiero niedawno.

To, co najbardziej cenię w książkach Nienackiego, to nienachalne przybliżenie czytelnikowi faktów historycznych. Treści naukowe podawane są w nich w niewielkich porcjach, przeplatanych wartką akcją. Czytelnik zapamiętuje je „mimochodem” i często dopiero po pewnym czasie, przy zwiedzaniu jakiegoś muzeum czy zamku uświadamia sobie, że je zna.

Czy „Pozwolenie na przywóz lwa” zawiodło mnie w tej materii? Jak najbardziej nie! Mamy tam sporą dawkę historii Rosji splątanej z losami Polaków do niej przybyłych – z własnej woli lub osiedlonych przymusem. Co jeszcze ciekawsze – czytelnik może doświadczyć, że zdarzenia z dawnych wieków mają swoje konsekwencje w czasach późniejszych. Czyny popełnione przed laty wpływają na teraźniejszość. To chyba najważniejsza lekcja wyniesiona z lektury.

Wydarzenia historyczne opisane w książce miały miejsce w rzeczywistości. Znajdziemy na mapie – a nawet w Wikipedii – Ałbazin2. Znajdziemy Nicefora Czernichowskiego3 – polskiego szlachcica, władcę tej warowni. Chińczycy prawdopodobnie pisali kiedyś do jej obrońców – po polsku. Oczywiście, wraz z postępem wiedzy, pewne fakty mogły się zdezaktualizować. Mogły ujrzeć światło dzienne nowe dokumenty, ukryte w archiwach polskich i rosyjskich. Jednak clou pozostaje.

Podczas lektury widać wyraźnie, w jakich latach książka powstała. Był to czas panowania na ziemiach polskich ustroju komunistycznego. Sam Nienacki – tak wynika z treści jego książek – popierał rządy PZPR i w pewnym stopniu utożsamiał się z jej ideami. W „Pozwoleniu na Przywóz Lwa” ta przychylność nie jest aż tak widoczna, jak w innych jego powieściach – znajdziemy nawet momenty krytyki niektórych postaw rządzących. Warto jednak pamiętać o poglądach autora na świat i odpowiednio filtrować opisane przez niego fakty i opinie o zdarzeniach historycznych.

Sam styl pisarski jest według mnie nieco odmienny od innych części serii „Pan Samochodzik”. Jest to niewątpliwie związane z faktem, że książka została do niej włączona dużo później i trochę na siłę, przez wydawnictwo „Warmia” (choć za zgodą autora). W końcu Zbigniew Nienacki oparł „Pozwolenie…” na cyklu swoich reportaży z roku 1958, a „Wyspa Złoczyńców”, pierwotnie pierwsza powieść serii, została wydana dopiero w roku 1964 – a więc sześć lat później.

Narracja bywa także miejscami nieco chaotyczna. Czas przeszły miesza się z teraźniejszym. Niektóre opisy są nieco zbyt rozwlekłe a wydarzenia – zbyt fantastyczne, aby mogły być prawdziwe. Na szczęście te potknięcia nie psują przyjemności płynącej z lektury.

Powieść ta jest moim zdaniem przeznaczona dla nieco starszego czytelnika. Nie występują tu w ogóle bohaterowie nastoletni, co jest regułą w innych książkach o Panu Samochodziku. Poruszane problemy są także pokazane w sposób poważniejszy, miejscami cyniczny (jak choćby kwestie powodów przychylności innych redaktorów gazety do głównego bohatera). Paradoksalnie, wcześniejsza książka Nienackiego „Skarb Atanaryka” (również dołączona później do cyklu przez „Warmię”) ma dużo bardziej pasujący do serii styl, niż „Pozwolenie na Przywóz Lwa”. Osoby, którym podobała się choćby „Wyspa Złoczyńców”, czy „Księga Strachów”, mogą się poczuć nieco zawiedzione.

Mnie jednak książka zdecydowanie się podobała. Bardzo ciekawy (choć – jak wspomniałem – miejscami niespójny) jest jej różnorodny styl. Obok dość klasycznych opisów miejsc i zabytków historycznych, obok typowej narracji w czasie przeszłym, możemy w niej znaleźć fragmenty jako żywo przypominające dziennik prowadzony przez podróżnika. Ot, przykład:

Kseniowskaja

Zamknęliśmy się w swym przedziale i gramy w „morskiego kozła”. Ja i mój partner, Anton Antonowicz, przegrywamy z mojej winy. Ciągle jeszcze nie opanowałem dostatecznie reguł gry.

– Ach, będziemy jedli kapustę – wzdycha Anton.

Za oknami przesuwa się pejzaż syberyjski, po lewej stronie urwiste wzgórze Amazarskiego Grzbietu, po prawej – rzeka Amazar, dopływ Amuru. Obiecywałem sobie śledzić widoki za oknem wagonu, a teraz z najwyższą uwagą stawiam kostki domina. To nic przyjemnego zjeść na surowo główkę kapusty.

Nasz pociąg jest pośpieszny, zatrzymuje się tylko na większych stacjach. Wówczas wybiegamy z wagonu i łapiemy świeże powietrze. Potem znowu gramy, palimy papierosy, kłócimy się.

– Anton Antonowicz oszukuje! – krzyczy Misza.
– Nieprawda! – oświadczam.

Jemy obiad: befstrogonow i jakąś zupę. Zamawiamy do przedziału kilka butelek piwa. I gramy. Zapamiętale.

Czernyszewsk Zabajkalski

Gramy. Gramy. Gramy. Wygrywam.

Za oknami pociągu wzgórza stają się coraz wyższe. Wjechaliśmy w góry. Niekiedy pociąg czyni jakieś wielkie zakręty, mijając skały, wówczas widzi się – jak mówi Misza – „własny ogon”.

Ta zabawa konwencjami stanowi w mojej opinii mocną stronę powieści. Jest także coś, co trudno ująć w słowa. Klimat, atmosfera. W wielu powieściach Nienackiego – optymistyczna, pełna oczekiwania i wiary w powodzenie. Tu – melancholijna, cyniczna. Do końca nie jesteśmy pewni, czy opisywana historia znajdzie swój finał. A jeśli nawet – czy będzie on wart poniesionych trudów i wyrzeczeń. Bo w całym poszukiwaniu nie cel jest najważniejszy – zdaje się mówić pisarz – ale zdążanie do niego. Droga jest sensem samym w sobie.

Wydania

Po opisie samej powieści, warto wspomnieć o jej edycjach. W przypadku tej książki, w zależności od wydania możecie trafić na zgoła inny tekst.

Pierwotnie „Pozwolenie na przywóz lwa” zostało opublikowane przez wydawnictwo „Nasza Księgarnia”. Później było wznawiane, najpierw przez „Res Polona”, następnie przez „Warmię”, a ostatnimi czasy – „Edipresse”. Przy czym, o ile edycje „Naszej Księgarni”, „Res Polona” i „Edipresse” nie różnią się znacząco między sobą, o tyle „Warmia” wprowadziła w tekście dość daleko idące zmiany. Miały one na celu „uwspółcześnienie” akcji i zmianę charakterystyki głównego bohatera dopasowującą go do innych powieści cyklu. Tak zatem Tomasz, ze stuprocentowego dziennikarza stał się studentem historii sztuki, jedynie dorabiającym sobie pisaniem artykułów. Dokonano poza tym szeregu innych korekt, których sens jest co najmniej dyskusyjny. Do dokładnego opisu zmian odsyłam do publikacji temu poświęconych4. Ze swojej strony mogę jedynie dodać, że dla mnie tak duże ingerencje w oryginalny tekst są niedopuszczalne i bezsensowne. Łatwo zgubić można sens i zniszczyć zamysł autora. Szczególnie, że części modyfikacji dokonywano już po jego śmierci, a zatem bez konsultacji.

Na moje szczęście, książka, którą posiadam, czyli najnowsze wznowienie autorstwa „Edipresse”, jest w dużej mierze zgodna z pierwszym wydaniem. Nie wybielano zatem na siłę niektórych postaci, a zakończenie zachowało swój słodko – gorzki smak (w przeciwieństwie do happy-endu „made in Hollywood”, zaserwowanego przez „Warmię”). Wydawnictwo „Edipresse”, przy wszelkich jego zaniedbaniach redakcyjnych, trzeba za to bezsprzecznie pochwalić.

Po laudacji pora na łyżkę dziegciu. Podczas lektury nie uszły mojej uwadze dość liczne literówki. Ewidentnie zaoszczędzono tu na korekcie. Zdarzają się połączone ze sobą słowa, przypadkowe znaki interpunkcyjne, błędy ortograficznie. Nie jest ich tyle, żeby lektura była nieznośna, lecz pozostawiają za sobą uczucie lekkiego niesmaku. Takie błędy nie powinny występować, a na pewno – nie w takiej ilości.

Zatem – jeśli chcecie przeczytać książkę taką, jaką napisał autor, najlepiej będzie zajrzeć na portale aukcyjne w poszukiwaniu najstarszych jej wydań. Jeśli takich nie znajdziecie lub nie chcecie szukać, powinniście spróbować wydania z serii „Klub Książki Przygodowej”. Myślę, że się nie zawiedziecie.

Podsumowanie

Najwyższy czas na konkluzję. Oto ona.

Jeśli jesteście fanami cyklu książek o Panu Samochodziku – koniecznie powinniście tę książkę poznać. Nie nastawiajcie się jednak na to, że jest ona w podobny sposób, jak inne części, optymistyczna i pełna energii. Bo możecie się zawieść.

Jeśli po prostu chcecie przeczytać ciekawą powieść – zdecydowanie zwróćcie swoją uwagę na „Pierwszą Przygodę Pana Samochodzika”. Mimo pewnych niedociągnięć stylistycznych i miejscowych dłużyzn – wciąga. A po przeczytaniu – pozostawia niedosyt i chęć na więcej.

Przypisy

Leave a Reply